Song: Maloytt
Year: 2021
Viewed: 67 - Published at: 6 years ago

Having heard, or more probably read somewhere, in the days when I thought I would be well advised to educate myself, or amuse myself, or stupefy myself, or kill time, that when a man in a forest thinks he is going forward in a straight line, in reality he is going in a circle, I did my best to go in a circle, hoping in this way to go in a straight line. For I stopped being half-witted and became sly, whenever I took the trouble … and if I did not go in a rigorously straight line, with my system of going in a circle, at lеast I did not go in a circle, and that was something

Ulice NYC płakały z bеzsilności, gdy
Któregoś dnia po raz pierwszy nie stało się nic
Nieznany głos w słuchawce, mgła, przecina ją
Spadający ptak, rozważam to zanim zasnę znów sam
Moment jego pierwszego wzbicia, burza uniesień
Grad przepowiadający farsę idzie w parze z
Nową formą życia, oczekiwane połączenia
Relacje żółkną jak papier - stoimy na brzegach

Ja gdzieś na trzecim planie, tam w lawie tonę
Z iskrą ukrytą w popiele gram w dwa ognie
Szczerze nie przepadam super za drugim EP Bisza
Się zapaliłem że ogram koncept od niego lepiej
Coś w ten deseń: w piekle schody nie łączą pięter-
Zbiorowa cisza o zachodzie z wolna niszczy wnętrze
W lesie nad urną parzy trzecim stopniem w ręce
Ziemia pod nami to już bardziej rozżarzony węgiel

Syzyf na trawie? z zespołem się bawi Mick Jagger
"z nią jadę" tam gdzie sobie intencjami wybrukowałem
Z serca mi spadł kamień do rąk ukrycie potępionych
By rzucili w kobietę, która nie chciała urodzić
By rzucili w osobę odmiennej ich orientacji
Większość w głowach ma epokę gdzie tenże jest łupany
Wolę zdobywać gwiazdy odrywając się z ubitej
Zapiera dech z książek moje Stonehenge pełne liter
Czas do łóżka w platońskiej jaskini, koniec bajki
O barierze dźwięku rozbitej w akcji którą mogli
Wziąć na alibi zwiewni sprawcy - niewidzialni
Nie wróciły między szum drzew niektóre bumerangi
Niby Spike Lee, w płucach zalega kurz ubitej drogi
Nim przeminę to wieszam Kokoryn-a(rt) tropami tak
Szukam swojej własnej całe życie jak Aleister Cerowe
Weź mnie znajdź. no weź mnie znajdź. płonie las

Najdalej najszybciej żółty miesza w bezsensie odcień
Czerwony, zalewa od dołu oczy-usta-koniec
Niebieski? mam na sobie

Jesteśmy embrionem z tantalu i dysprozu na samym dnie kompleksu jaskiń
Całe ludzkie życia to kiepskie fraszki, widoczne krótki moment
Życie to bagno i cyk koniec, albo myślenie o pustce zakończone zgonem
Zostawił po sobie tylko zniekształcony bałagan nędzny człowiek
Śpię latami, jestem lunatykiem zbyt trzeźwym by sięgać po to co moje
Myślisz - że jeśli pozwolę ci odejść to mnie nie zniszczysz?
To śmieszne
Powodzenia w łamaniu limitu funkcjonalności mózgu
Kusi wcisnąć escape, sam już nie wiesz co tak serio powinieneś
Istna ambrozja spisana we fluktuacjach kruszców
Skupienie na maksymalny stan i ostateczne obroty, cienie na ścianach
Jak już wyjdziesz z tej jaskini głupców - służba ze światła będzie stać
Na wejściu do przeciwnej plecami groty
Rozsypana na kwarki produkcji Agar, jak plany Augiasza i idee Kanta
Więc daruj sobie zgrywanie Orfeusza ze szkła i chociaż raz
Weź się w garść pożerania ambrozji wspomnianej, bez powrotu do bagna
Dla innych to tylko szalony schizofrenika lament, co?
Nie próbuj się bawić z prawdą, kiedy dotykasz jej setki twarzy
Bo inaczej cię skopie na miazgę jak jesteś żartownisiem jebanym
Ale ten gość jest super - ma własne poczucie definicji
Po prostu to czuje
"tkwimy w mrocznym wieku, wojna przestała być fizyczna"
To sprawa mentalna i duchowa
Więc jak ją łapiesz w pas to nigdy kurwa na pół gwizdka
Tak zjadacie pół własnej żuchwy, w końcu was dosięgnął uosabiający dotyk
Ty - poczuj mnie w umyśle i najlepiej powtarzaj tę czynność całe życie
Szukanie sedna dalekich zbliżeń dużo lepiej niż W.E.N.A
Dociera do nas dwóch dopiero teraz (nie przez prochy)
Gdy przypominasz mi jak topiliśmy bogów w brudnych od fosforu rzekach
Jak konali latami już bez lśniących zbroi w ujściach i na brzegach
W deltach ich porwane włosy smagał wiatr
Z Traktatu do wnętrza wziąłem tylko tezy 6 i 7 by zbić drabinę sam
Pokazać światu, pokazać wam - to wszystko czego nie zrobię
Moje prawdziwe ja? gwieździste niebo przykryte toksycznym obłokiem
Weź pomyśl o sobie za mnie, chociaż raz
Przez zamknięcie w sześcianie mój umysł wygląda tylko tak że ja i ja i ja
Wieczorami na obrzeżach metropolii by nakarmić staw, zbieram pogubione dusze
Niewolnik po latach wreszcie zabił mistrza.. i teraz musiał uciec
Jest ich miliony - staroświeckich, bogobojnych
Wspomniany staw pożera takich naiwniaków całe kordony - dzięki mnie
Ich sny o wolności w kilka sekund tracą cały koloryt
Robię to mechanicznie z jednej do drugiej głębokości i nie
Żałuję ani jednej ze spędzonych tak godzin
By znaleźć chociaż jedną z części ciebie
To straciło sens już na początku tak szczerze
Co za poroniony pomysł aby razem niby-piekło sprintem przebiec
Zgubiliśmy się na jednej z ulic, powstał przed nami Zamek Kafki
Ona po raz pierwszy poczuła wolność
On po raz pierwszy poczuł dotyk i się jak z porcelany rozpadli
To chyba przez te przemilczane szczegóły o powyżej niewolniczej relacji
Pewnie myśleli że piękny i powabny Fort Europa ich będzie karmił
Z perspektywy ten koncept jest strasznie żenująco-zabawny
Lata później bez żadnych emocji w mętnej separacji trwamy
"ciekawe o czym marzy?" (czy już się zorientowała że jesteśmy we śnie?)
"życzenie ode mnie dla ciebie - udław się własnym gniewem"
Wyślę jej pocztą czterdziesty dziewiąty kawałek ponad nami toksycznego nieba
Waham się, trochę empatii trochę zrozumienia ale jestem pewien że
Spadnie z zamku na piaszczystą plażę, niby spirala Andromeda
Z dna lochu się śmieje Dedal że ci głupcy powielają wyświechtany schemat
Nowa miłość w zamian za krok bliżej do śmierci? cały czas czekam
Ponoć oba żyją i walczą w każdym z nas, ale i tak jestem skazany czekać
Rozkładam przez prawie wszystkie wymiary na eony długi akt oskarżenia
Na ten konkretny świat który zabrał mi niecałą dekadę temu pojęcie "teraz"
Czasem udaję że jest nieźle
Mam tu dwie pierwsze płyty OutKast
Jeżdżę tak nocami po mieście
Wtedy chowam gniew nie na pokaz
Dla siebie

The tears of the world are a constant quantity. For each one who begins to weep, somewhere else another stops. The same is true of the laugh. (He laughs.) Let us not then speak ill of our generation, it is not any unhappier than its predecessors. (Pause.) Let us not speak well of it either. (Pause.) Let us not speak of it at all. (Pause. Judiciously.) It is true the population has increased

( Evenings. (PL) )
www.ChordsAZ.com

TAGS :