[Zwrotka 1: Kaees]
Dzień jak co dzień, witam go jak zwykle o szóstej
Wiem jak szkodzi to, że położyłem się później
Niż wypadałoby. Ty, ale co zrobisz?
Nie wyglądam jak mnich i sobie sam dopowiedz
Szybki krok, uliczny styl i nieco błysku w oku
Mylisz trop, gdy myślisz, że tam idę dla sosu
Się uspokój, bym ośmiu nie wysiedział tam
Gdybym codziennie słyszał: „Kurwa, hurry up”
Zaangażowanie widać w moich oczach i ruchach
Ty popatrz, kochana słuchaj
Ja oddaję się pracy, nie tak jak oni, wierz mi
Poniosę straty, cóż to. Będę silniejszym
Czas leci, czasem też tracę nerwy
Widzę w jej oczach sprzeciw. Cedzi przez zęby:
„He, słyszeliście, co prawi ten klaun tam?”
„Damn, przyszła pora na lunch time!”
Siedzą wszyscy i herbatka, kawka
„Jaki on bystry!”. „To, co mówi, to skandal!”
Ja, widzę w tym sens. Przecież Ty też
„Co? Ja jestem tylko trybem!”. Ty milcz men
Bo pracuje tu tak, by dumnie głowę nieść
„Ty, żartujesz kurwa?!”. Znowu jak w piach krew
Wy, pusty wzrok! Spaleni bólem i dolcem
Ja jestem tu, bo pasję mam w sobie
[Zwrotka 2: Modest]
Ile szczęścia może dać jedna drzemka w telefonie?
Lecz po dziesiątej myślę: "Pierdolę najnowsze technologie"
Nie zabłądzę do biura, choć to niegłupia wymówka
W świetle powtarzanej dwieście razy jak to zwlekałem się z łóżka
Pokornie wysłucham szefowej reprymendy na dywanie
Choć mogę zabić i zwiać na nim jak w niegdysiejszym Teheranie
Nie nazywałem dinozaurami tych z większym stażem
Od zawsze tak wychowany, że względy hierarchizowałem
Mnóstwo lasek wyszło z windy, z żadnymi nie gadam
Co chwila kolejna stażystka, co uwielbia być wysłuchana
Każdą rozebrałbym do naga z folii... Sorki, z ubrania
Większość bym wypierdolił, odsetek przeznaczył do kochania
Wysyłali nas przez lata na jakieś kursy i szkolenia
Lecz dyplomy są niczym, gdyś niezdolny do samodzielnego myślenia
Niejeden snuje historie na fajce przy kolegach
Które zaś w każdym szczególe już przy kawce zmienia
Nie potępiam tego, lecz złości mnie niemiłosiernie
Gdy identycznie rozmawiają telefonicznie z klientem
To tak powszechne, że czasem zgaduje zanim odbierze:
Czy przypadkiem nie przedstawia się swego kompana imieniem?
Zrobię przekręt w firmie albo zwolnią mnie sami
Bo na zapowiadany audyt przyjdę jak zwykle nieuczesany
Z ujebanym rękawem od wczorajszego jedzenia
Tak manifestuję niezależność i własny punkt widzenia!
[Zwrotka 3: Cok]
Sporo czasu szukałem tego stanowiska
Zadań nigdy nie wykonywałem na pół gwizdka
Widzieli, że się staram od pierwszych dni w tej firmie
Ktoś dał mi szansę, więc podszedłem do tego ambitnie
Niejednokrotnie miałem tu problem – życie
Niewiarygodne, zdołałem dostrzec wyjście
Bywało, że siedziałem nadgodziny w piątki
I nie żaliłem się, gdy koledzy chcieli się zwolnić
A nigdy nie przekładało się to na pensję
Choć czułem szczęście, to czułem presję
Otoczenie było zdziwione, że się tak angażuję
Myśleli, że zobaczysz efekt, nie robiąc nic w ogóle
Ten punkt widzenia okazał się trefny
Ja byłem pewny, że cel będzie w końcu osiągnięty
Szef to potwierdził, w firmie szacunek się zwiększył
A to wszystko tylko plony własnej konsekwencji
Po pewnym czasie etat mnie znudził
Przez ludzi, którzy jednym jedno, by drugie drugim mówić
Wyścig szczurów, tylko zera na koncie
Czułem się przy nich jak ich wiedza, niezmiernie skromnie
Zwykłe zmęczenie. Nie widziałem tam siebie
Nie było lepiej, więc złożyłem wypowiedzenie
Nie wiem czy szef zrozumiał, darł się jak opętany
Jestem niezmiernie wdzięczny mu, teraz mam inne plany
[Zwrotka 4: Furman]
Jebnę tym wszystkim albo z nerwów tu sam jebnę
“Welcome to hell” tu nie znaczy, że jest cieplej
A jak tu mówią, że nie liczą się układy
To na chuj ciągle piszę teksty do szuflady w korpo biurku?
Wychodzę i po lewej słyszę ziomka
Ziomka takiego, co z nim zbijam pięć i palę lolka
Nie tłumacz im już tego. Nie warci są. Dawaj ziom...
Patrzą na mój garniak, to się kant zgadza
No i śmigam tu swobodnie jak po ośce chadzam
Mijam zbędnie setki ludzi, ale jest dobrze
Na bank to poprzesz, że relacje takie to nonsens
Przecież nie zrobiliby tu nic dla mnie
I usłyszałem te donosy pretensjonalne
Naganne to jest, bo gdzie relacje nasze są?
I przycinam go przy windzie. To czas na elQuatro, ziom!
Mam ze sobą dwóch, czytaj moi homies
Przeciwników mamy stu, czyli w korpo mobbing
Kładziemy karty na stół, czyli gramy swoje
Otwieramy własny biz, no i show to jest
Piętro niżej gnój, no bo wydarł się pojeb
Na czwartego z nas i robimy tu we czterech projekt
Dotykamy horyzontów, przepływamy boje
I to nazywam koleżeństwem
Właśnie to, koleś
[Cuty: DJ Grubaz]
To czas na elQuatro, ziom!
Dzień jak co dzień, witam go jak zwykle o szóstej
Wiem jak szkodzi to, że położyłem się później
Niż wypadałoby. Ty, ale co zrobisz?
Nie wyglądam jak mnich i sobie sam dopowiedz
Szybki krok, uliczny styl i nieco błysku w oku
Mylisz trop, gdy myślisz, że tam idę dla sosu
Się uspokój, bym ośmiu nie wysiedział tam
Gdybym codziennie słyszał: „Kurwa, hurry up”
Zaangażowanie widać w moich oczach i ruchach
Ty popatrz, kochana słuchaj
Ja oddaję się pracy, nie tak jak oni, wierz mi
Poniosę straty, cóż to. Będę silniejszym
Czas leci, czasem też tracę nerwy
Widzę w jej oczach sprzeciw. Cedzi przez zęby:
„He, słyszeliście, co prawi ten klaun tam?”
„Damn, przyszła pora na lunch time!”
Siedzą wszyscy i herbatka, kawka
„Jaki on bystry!”. „To, co mówi, to skandal!”
Ja, widzę w tym sens. Przecież Ty też
„Co? Ja jestem tylko trybem!”. Ty milcz men
Bo pracuje tu tak, by dumnie głowę nieść
„Ty, żartujesz kurwa?!”. Znowu jak w piach krew
Wy, pusty wzrok! Spaleni bólem i dolcem
Ja jestem tu, bo pasję mam w sobie
[Zwrotka 2: Modest]
Ile szczęścia może dać jedna drzemka w telefonie?
Lecz po dziesiątej myślę: "Pierdolę najnowsze technologie"
Nie zabłądzę do biura, choć to niegłupia wymówka
W świetle powtarzanej dwieście razy jak to zwlekałem się z łóżka
Pokornie wysłucham szefowej reprymendy na dywanie
Choć mogę zabić i zwiać na nim jak w niegdysiejszym Teheranie
Nie nazywałem dinozaurami tych z większym stażem
Od zawsze tak wychowany, że względy hierarchizowałem
Mnóstwo lasek wyszło z windy, z żadnymi nie gadam
Co chwila kolejna stażystka, co uwielbia być wysłuchana
Każdą rozebrałbym do naga z folii... Sorki, z ubrania
Większość bym wypierdolił, odsetek przeznaczył do kochania
Wysyłali nas przez lata na jakieś kursy i szkolenia
Lecz dyplomy są niczym, gdyś niezdolny do samodzielnego myślenia
Niejeden snuje historie na fajce przy kolegach
Które zaś w każdym szczególe już przy kawce zmienia
Nie potępiam tego, lecz złości mnie niemiłosiernie
Gdy identycznie rozmawiają telefonicznie z klientem
To tak powszechne, że czasem zgaduje zanim odbierze:
Czy przypadkiem nie przedstawia się swego kompana imieniem?
Zrobię przekręt w firmie albo zwolnią mnie sami
Bo na zapowiadany audyt przyjdę jak zwykle nieuczesany
Z ujebanym rękawem od wczorajszego jedzenia
Tak manifestuję niezależność i własny punkt widzenia!
[Zwrotka 3: Cok]
Sporo czasu szukałem tego stanowiska
Zadań nigdy nie wykonywałem na pół gwizdka
Widzieli, że się staram od pierwszych dni w tej firmie
Ktoś dał mi szansę, więc podszedłem do tego ambitnie
Niejednokrotnie miałem tu problem – życie
Niewiarygodne, zdołałem dostrzec wyjście
Bywało, że siedziałem nadgodziny w piątki
I nie żaliłem się, gdy koledzy chcieli się zwolnić
A nigdy nie przekładało się to na pensję
Choć czułem szczęście, to czułem presję
Otoczenie było zdziwione, że się tak angażuję
Myśleli, że zobaczysz efekt, nie robiąc nic w ogóle
Ten punkt widzenia okazał się trefny
Ja byłem pewny, że cel będzie w końcu osiągnięty
Szef to potwierdził, w firmie szacunek się zwiększył
A to wszystko tylko plony własnej konsekwencji
Po pewnym czasie etat mnie znudził
Przez ludzi, którzy jednym jedno, by drugie drugim mówić
Wyścig szczurów, tylko zera na koncie
Czułem się przy nich jak ich wiedza, niezmiernie skromnie
Zwykłe zmęczenie. Nie widziałem tam siebie
Nie było lepiej, więc złożyłem wypowiedzenie
Nie wiem czy szef zrozumiał, darł się jak opętany
Jestem niezmiernie wdzięczny mu, teraz mam inne plany
[Zwrotka 4: Furman]
Jebnę tym wszystkim albo z nerwów tu sam jebnę
“Welcome to hell” tu nie znaczy, że jest cieplej
A jak tu mówią, że nie liczą się układy
To na chuj ciągle piszę teksty do szuflady w korpo biurku?
Wychodzę i po lewej słyszę ziomka
Ziomka takiego, co z nim zbijam pięć i palę lolka
Nie tłumacz im już tego. Nie warci są. Dawaj ziom...
Patrzą na mój garniak, to się kant zgadza
No i śmigam tu swobodnie jak po ośce chadzam
Mijam zbędnie setki ludzi, ale jest dobrze
Na bank to poprzesz, że relacje takie to nonsens
Przecież nie zrobiliby tu nic dla mnie
I usłyszałem te donosy pretensjonalne
Naganne to jest, bo gdzie relacje nasze są?
I przycinam go przy windzie. To czas na elQuatro, ziom!
Mam ze sobą dwóch, czytaj moi homies
Przeciwników mamy stu, czyli w korpo mobbing
Kładziemy karty na stół, czyli gramy swoje
Otwieramy własny biz, no i show to jest
Piętro niżej gnój, no bo wydarł się pojeb
Na czwartego z nas i robimy tu we czterech projekt
Dotykamy horyzontów, przepływamy boje
I to nazywam koleżeństwem
Właśnie to, koleś
[Cuty: DJ Grubaz]
To czas na elQuatro, ziom!
( ElQuatro )
www.ChordsAZ.com