Poszukiwacze koszmarów odwiedzają dziwne, odległe miejsca. Dla nich ptolemejskie katakumby i rzeźbione mauzolea koszmarnych krain. Wspinają się na oświetlone blaskiem księżyca wieżyce nadreńskich zamków i schodzą po czarnych, pokrytych pajęczynami stopniach do uśpionych pod gruzami zapomnianych miast Azji. Nawiedzone lasy i odległe góry są ich świątyniami, krążą również wokół złowrogich monolitów na niezamieszkanych wyspach
Mgła zjada szczyty gór jak demencja swoich nosicieli
Jak właścicieli dragów na skróty ścieżki
Na nowe mieszkanki przeceny
Światełka w odległych tunelach
Zwiastują tylko pociągi nie do powstrzymania
Puste zdania służące jako chwilowe oparcia..
Trwam w powidokach tego dłużej niż płynie czas
I ten na ślinę plus plastik klejony pierwszy świat
Żal mi was bardziej niż żal mi siebie
Wznoszącego na zasadach Foucaulta i Burgessa
Dla wspomnień z drugiej ręki niewidzialne więzienie
W śmietnikach burze i sztormy wiją się jak węże
Ich śmiertelnie puste łuski jednocześnie na całym trzecim świecie
Upadają na niezbyt żyzną glebę
Echa grzmotów i ołowiu pozwalają przejąć kolejny niewielki teren
Próbuję od lat do tej nieustannej gehenny dopisać poezję
Zmienić podstarzałego szarego strażnika
Żądającego z każdą dekadą co raz więcej..
W piękny kolorowy sen - bez nienawiści do bliźniego
Gdzie wszystko co z siebie dałem wreszcie wraca ze zdwojoną siłą
Gdzie krzyków o szacunek nie zagłusza konserw bełkot
Gdzie byle debil nie może zostać celebrytą
A zdecydowana większość wybiera literaturę ponad telewizor
Gdzie powietrze pachnie zimą choć jest dopiero koniec września
W tle leci Knucks - Home
A wychodzenie po zmroku nigdy nie kończy się wybitymi zębami
I nocą na dachach wieżowców widzisz cały wszechświat
Pożerasz go myśląc o tych strażnikach
Topisz się w nim jak ja w myślach o nieudanych relacjach
I stawiasz kolejny bezwartościowy przecinek
Wychodzi spod palców kolejna pusta spacja
Zasypiam w pociągach na trasie Aberdeen-Montrose tracąc dynamikę
Czy tam Sligo-Dublin..
Bo najważniejsze że wreszcie tutaj żyję
O. to moja stacja
Zszedłem wszystkie siedem kręgów tudzież pięter, by
Przekonać się że powróciłem w to samo miejsce
Od którego zaczynałem identycznie identyczne
Schody w dół, po spirali jak wcześniej, kolejnych
Kilka ofiar poświęcę - by blask flauty ukazać
Zapisałem mniej więcej tyle kartek co Chip-Chan
Emanuję światłem - przy jej prędkości dźwięku
Przesiedziałem w schronie, dłużej niż The Grifter
Po tym jakby go ściął bieluń i chciał nawracać
Szkoda że wszystkie wyjścia prowadzą do Backrooms ale
Odkurzę cały gruz, mówił mi Despot na Satellite:
"Heaven is the roof of all evil" dlatego cały plecak
W nożach i stelażach mam, nie dla siebie przecież
Przez Zespół Cotarda mijamy się na wiecznych pasach
Rzeczywistości, moje to tylko rozpędzone tiry
Twoje to już skórzane przy kończynach, gdzie przez kaftan
Szukasz wolności, znowu się gdzieś pomiędzy topię
W historiach gdzie każdy bohater te Słonia by wyśmiał
Myślę jak wyrwać fenomenologii chociaż moment
Z równoległej struny niebieska stal przy skroni by się
Unieść i latać - i tym razem nie zawiodę rapgry
Pomarańczowe ściany gdzieniegdzie pękają niczym
Klisze żyć w Dachau, z każdym dniem bardziej stratny
Czerwony na więziennych kratach w wątpliwej krainie
Niemożliwych do spełnienia życzeń, wywoływanych
W ciemni, swąd kadaweryny z nutą nikotyny
Zdążył wstać krwawy księżyc, gdy tak siedzę i piszę
Tylko gdy tego nie robię, to czuję że żyję
Zmieniam terminy, czyny sprawiają że moralność gnije
Dlatego słyszę chłodny szept pod kątem do karku:
"w cytacie zmień roof na root, tak jak kiedyś zmieniłeś
Bunt na chłód"
Jeśli końcem nie jest powrót w pętlę zdarzeń, to
Na końcu nie ma nic. w klinice żywię się cieniem
Spijanie z krawędzi tła redukuje pragnienie
Po drugiej stronie kratki wentylacyjnej znalazłem
Kobietę której wnętrze stanowiło ognisko i węże
Dziś jesteśmy po drugiej stronie nieba, gdzie wszystko
Jest lepsze i nie grozi nam więcej zniszczona ziemia
Nawet szerzej - widać fundamenty wieżowców i
Spadające światło, przecież ci na dole mogą mieć
Wszystko o ile tego pragną, o ile nami gardzą
Jak oglądałeś Interstellar to rzeczywistość jest
Płytka bardzo, ląduję na mieliźnie plecami
Po kamieniach, budzę się ze snu i ciebie moja
Najdroższa już nie ma. byłaś warta każdy ognia szum
Nie ma teraz kto mi czytać Destroying Yourself Is Too
Accessible, o pomstę woła tłumiona agresja
Wciąż myślę o niej, jak w jedną masę zmieniają się
Nasze dłonie, połączone, ludzie patrzą dziwnie
Wreszcie dostrzegają fakty które zabierają im
Radość - przestali chować je za fasadą SWAGu
Granaty wrzucone do sklepu z butami, przestali
Resetować pamięć krótkotrwałą, wycierają
Ulice policjantami jak brudnymi szmatami
Jesteś na szczycie, widzisz, żyjesz, głosisz prawdę
Która ich hipnotyzuje, wszy-wszystko przyspiesza
Ratunek? bóg? boga nie ma, rozpadasz się jak
Na cracku wiraż, FBI gra rolę Rzymian - ty?
Rolę Żyda! STOP, patrzysz w przepaść, forma
Osobowa się zmienia, biała ściana, wyjścia nie ma
...
A dziś? liczę leki w ośrodku bez wentylacyjnych
Kratek
Wierzę, że się kiedyś spotkamy, gdy cały świat
Raz na końcu entropii ciepła za kwintyliony lat
Stanie
Spojrzę w to płytkie wysuszone oblicze, a ty?
Spojrzysz na mnie - i nie będzie to żaden przypadek
Życie jest tylko przechodnim półcieniem
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada
Powieścią idioty
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą
Na tym świecie nic tak naprawdę nie ma
Jeśli nie nadasz temu wcześniej znaczenia
Mgła zjada szczyty gór jak demencja swoich nosicieli
Jak właścicieli dragów na skróty ścieżki
Na nowe mieszkanki przeceny
Światełka w odległych tunelach
Zwiastują tylko pociągi nie do powstrzymania
Puste zdania służące jako chwilowe oparcia..
Trwam w powidokach tego dłużej niż płynie czas
I ten na ślinę plus plastik klejony pierwszy świat
Żal mi was bardziej niż żal mi siebie
Wznoszącego na zasadach Foucaulta i Burgessa
Dla wspomnień z drugiej ręki niewidzialne więzienie
W śmietnikach burze i sztormy wiją się jak węże
Ich śmiertelnie puste łuski jednocześnie na całym trzecim świecie
Upadają na niezbyt żyzną glebę
Echa grzmotów i ołowiu pozwalają przejąć kolejny niewielki teren
Próbuję od lat do tej nieustannej gehenny dopisać poezję
Zmienić podstarzałego szarego strażnika
Żądającego z każdą dekadą co raz więcej..
W piękny kolorowy sen - bez nienawiści do bliźniego
Gdzie wszystko co z siebie dałem wreszcie wraca ze zdwojoną siłą
Gdzie krzyków o szacunek nie zagłusza konserw bełkot
Gdzie byle debil nie może zostać celebrytą
A zdecydowana większość wybiera literaturę ponad telewizor
Gdzie powietrze pachnie zimą choć jest dopiero koniec września
W tle leci Knucks - Home
A wychodzenie po zmroku nigdy nie kończy się wybitymi zębami
I nocą na dachach wieżowców widzisz cały wszechświat
Pożerasz go myśląc o tych strażnikach
Topisz się w nim jak ja w myślach o nieudanych relacjach
I stawiasz kolejny bezwartościowy przecinek
Wychodzi spod palców kolejna pusta spacja
Zasypiam w pociągach na trasie Aberdeen-Montrose tracąc dynamikę
Czy tam Sligo-Dublin..
Bo najważniejsze że wreszcie tutaj żyję
O. to moja stacja
Zszedłem wszystkie siedem kręgów tudzież pięter, by
Przekonać się że powróciłem w to samo miejsce
Od którego zaczynałem identycznie identyczne
Schody w dół, po spirali jak wcześniej, kolejnych
Kilka ofiar poświęcę - by blask flauty ukazać
Zapisałem mniej więcej tyle kartek co Chip-Chan
Emanuję światłem - przy jej prędkości dźwięku
Przesiedziałem w schronie, dłużej niż The Grifter
Po tym jakby go ściął bieluń i chciał nawracać
Szkoda że wszystkie wyjścia prowadzą do Backrooms ale
Odkurzę cały gruz, mówił mi Despot na Satellite:
"Heaven is the roof of all evil" dlatego cały plecak
W nożach i stelażach mam, nie dla siebie przecież
Przez Zespół Cotarda mijamy się na wiecznych pasach
Rzeczywistości, moje to tylko rozpędzone tiry
Twoje to już skórzane przy kończynach, gdzie przez kaftan
Szukasz wolności, znowu się gdzieś pomiędzy topię
W historiach gdzie każdy bohater te Słonia by wyśmiał
Myślę jak wyrwać fenomenologii chociaż moment
Z równoległej struny niebieska stal przy skroni by się
Unieść i latać - i tym razem nie zawiodę rapgry
Pomarańczowe ściany gdzieniegdzie pękają niczym
Klisze żyć w Dachau, z każdym dniem bardziej stratny
Czerwony na więziennych kratach w wątpliwej krainie
Niemożliwych do spełnienia życzeń, wywoływanych
W ciemni, swąd kadaweryny z nutą nikotyny
Zdążył wstać krwawy księżyc, gdy tak siedzę i piszę
Tylko gdy tego nie robię, to czuję że żyję
Zmieniam terminy, czyny sprawiają że moralność gnije
Dlatego słyszę chłodny szept pod kątem do karku:
"w cytacie zmień roof na root, tak jak kiedyś zmieniłeś
Bunt na chłód"
Jeśli końcem nie jest powrót w pętlę zdarzeń, to
Na końcu nie ma nic. w klinice żywię się cieniem
Spijanie z krawędzi tła redukuje pragnienie
Po drugiej stronie kratki wentylacyjnej znalazłem
Kobietę której wnętrze stanowiło ognisko i węże
Dziś jesteśmy po drugiej stronie nieba, gdzie wszystko
Jest lepsze i nie grozi nam więcej zniszczona ziemia
Nawet szerzej - widać fundamenty wieżowców i
Spadające światło, przecież ci na dole mogą mieć
Wszystko o ile tego pragną, o ile nami gardzą
Jak oglądałeś Interstellar to rzeczywistość jest
Płytka bardzo, ląduję na mieliźnie plecami
Po kamieniach, budzę się ze snu i ciebie moja
Najdroższa już nie ma. byłaś warta każdy ognia szum
Nie ma teraz kto mi czytać Destroying Yourself Is Too
Accessible, o pomstę woła tłumiona agresja
Wciąż myślę o niej, jak w jedną masę zmieniają się
Nasze dłonie, połączone, ludzie patrzą dziwnie
Wreszcie dostrzegają fakty które zabierają im
Radość - przestali chować je za fasadą SWAGu
Granaty wrzucone do sklepu z butami, przestali
Resetować pamięć krótkotrwałą, wycierają
Ulice policjantami jak brudnymi szmatami
Jesteś na szczycie, widzisz, żyjesz, głosisz prawdę
Która ich hipnotyzuje, wszy-wszystko przyspiesza
Ratunek? bóg? boga nie ma, rozpadasz się jak
Na cracku wiraż, FBI gra rolę Rzymian - ty?
Rolę Żyda! STOP, patrzysz w przepaść, forma
Osobowa się zmienia, biała ściana, wyjścia nie ma
...
A dziś? liczę leki w ośrodku bez wentylacyjnych
Kratek
Wierzę, że się kiedyś spotkamy, gdy cały świat
Raz na końcu entropii ciepła za kwintyliony lat
Stanie
Spojrzę w to płytkie wysuszone oblicze, a ty?
Spojrzysz na mnie - i nie będzie to żaden przypadek
Życie jest tylko przechodnim półcieniem
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada
Powieścią idioty
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą
Na tym świecie nic tak naprawdę nie ma
Jeśli nie nadasz temu wcześniej znaczenia
( Evenings. (PL) )
www.ChordsAZ.com